piątek, 21 grudnia 2012

85. Żegnajcie!



Kochani!
To ostatni wpis na moim blogu. Nie będę dalej pisywać. Już nie mam takiej wewnętrznej potrzeby. Dlaczego? Może dlatego, że wreszcie wczoraj uświadomiliśmy sobie, że to jest naprawdę nasze miejsce! Nie chcę już opisywać życia, ale wreszcie żyć i cieszyć się nim. Jest nam tutaj z Marusiem tak jak zawsze marzyliśmy i … niech tak pozostanie.

 Liczę jednak na to, że będziemy nadal pisywać maile i telefonować do siebie. 

Ale opowiem jeszcze kilka słów o naszej wiosce. Na otwarciu świetlicy  dowiedzieliśmy się wielu ciekawych rzeczy, a choćby i to, że to najmniejsza wioska w gminie, że liczy 104 mieszkańców, no ale chyba teraz to + 2, hi hi, że przy dwudziestu paru gospodarstwach jest aż 11 rolników, którzy mają gospodarstwa powyżej 60 hektarów!!! No i co? A to, że niektórzy radni nie byli zachwyceni, aby ładować pieniądze na remont świetlicy w tak małej wiosce, że tu prawie nie ma młodzieży, ani szkoły itp.. a jednak wójt postawił na swoim i jest jak jest. A świetlica jakby czekała na nas, hi hi Jak mówił nam doradca ze starostwa, nasze stowarzyszenie może wiele zdziałać, a najwyraźniej czekało na jakąś iskierkę… czyli na nas. Ksiądz mówił na dożynkach, że w zeszłym roku przybył do wioski nowy duch czyli on, a teraz my… miłe, prawda? To on wtedy poddał myśl o stowarzyszeniu, ale to my sprawę dopięliśmy do końca, a planów wszyscy mamy wiele, i najważniejsze jest to, że te pomysły pochodzą od mieszkańców, że oni chcą, że im zależy. Oby tak było dalej!!! A sama wioska jest bardzo nietypowa, nie jest to ulicówka, ale wewnątrz jest piękny stary park, a sama nazwa rosenfelde oznacza, pola różane, bo dawniej były tu olbrzymie pola uprawowe róż  ... a to też wyznacza kierunek naszych dalszych wspólnych zamierzeń, hihi, ale o tym, to już kiedyś...

Na tej całej imprezce było bardzo wielu oficjeli, ale władze są tu bardzo blisko ludzi, nie tak jak w dużym mieście, hi hi Każdy chciał nas poznać, bo wieść gminna szybko się rozpowszechnia… a wójt to nawet powitał nas oficjalnie…  takie zamieszanie zrobiliśmy swoim przybyciem, hi hi  Miałam wrażenie, że śmietanka gminy ( i starostwa) to nauczyciele, lub nauczyciele emeryci, a nasze przybycie to nobilitacja dla takiej małej wioski.  Wrażenie robiło to, że my z tak odległego miasta i każdy chciał pokazać siebie, że nie jest gorszy. W naszej wsi nie ma tzw. rodowitych chłopów, najczęściej ludzie przyjechali ze Stargardu albo ze Szczecina, a tu proszę… Łódź… to robiło wrażenie. I oczywiście każdy pytał, jak tu trafiliśmy…  Każdy chciał się z nami przywitać, poznać i o sobie coś opowiedzieć… ale rzeczywiście ludzie są tu milsi, no może jest ich mniej i są bliżej siebie? My widzimy, że jesteśmy akceptowani , a nawet bardzo akceptowani we wsi. Trudno jest żyć jak odludek, a nie myślcie, że na początku nie robiliśmy dobrej miny … a jednak pierwsze noce przepłakałam… - Maruś co myśmy zrobili?... A teraz już wiemy, że bez względu na wszystko zrobiliśmy dobrze! 

Mamy tu oczywiście już grupę ludzi naszego pokroju, bo jak to mówią, swój swego znajdzie zawsze… To co wspólnie zrobimy będzie można oglądać na facebooku, bo mnie zawsze gdzieś ciągnie, aby coś zrobić… 

Całuję Wszystkich baaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaardzo mocno i serdecznie! 

Życzę wesołych Świąt Bożego Narodzenia i szczęśliwego Nowego Roku!!! 

Wasza Krysiulka

środa, 12 grudnia 2012

84. Zima jest PIĘKNA!!! Tak!!!



U nas, biała płaszczyzna jest bardzo rozległa, wręcz cudownie rozległa. Z okien jest biało, ale nie tak jak w Łodzi, że następnego dnia biel zamienia się w szarość, tu jest naprawdę dziewiczo biało, tym bardziej, że odległości między wioskami są bardzo duże, więc jedzie się jak przez śnieżne morze. Dziś wracając z przedszkola, natrafiłam na spadające drzewa w poprzek szosy… ale to tylko drwale w 10 minut usunęli pnie, ale wyglądało groźnie. Gdy temperatura jest ujemna, to i tak u nas jest najcieplej  niż w całym kraju, hi hi Widok z naszego okna to wielka śnieżna przestrzeń, a na niej sarny i … tak codziennie, bo tu przyroda jest bardzo blisko nas, czy to bielik lecący na naszym kominem, czy stada żurawi... wszystko jest tak blisko nas, na wyciągnięcie dłoni. Super!


wtorek, 11 grudnia 2012

83. Coś z grudnia...



Wiem, że dawno nie pisałam, ale tyle się dzieje, że padam na ryłko i nie mam ochoty o niczym pisać.  Zresztą obiecuję, że po świętach solidnie zasiądę do kompa.
Z najnowszych wieści, to już w tę sobotę dzieci sprowadzają się do nas – na stałe… a więc pracy wszyscy mamy w bród… a to  montaż schodów an piętro ( wyglądają super), a to różne malowania…
Nasze Stowarzyszenie działa… oto link do facebook`a, na którym założyłam „Rosiny – to my” … i proszę Was o wpisy!!! Co się dziać będzie tam znajdziecie… w sobotę ubieramy choinkę, robiłyśmy już super ozdoby, a w poniedziałek będziemy szykować ryby i nie tylko… a pracy mam sporo… a to folder przygotowałam, a to barszcz czerwony na otwarcie przyszykować muszę… i teraz próbuję… 19 grudnia mamy uroczystość otwarcia naszej świetlicy…
Dalsze relacje wkrótce :-)  buziaki do wszystkich
Wasza krysiulka 
Zaglądajcie na facebook:  www.facebook.com/Rosiny.tomy

Ps. A zima jest cudowna, śnieżna... tylko trzeba trochę odśnieżać, hihi , ale to nie ja...

wtorek, 6 listopada 2012

82. Stowarzyszenie...

Już listopad, a ja nic jeszcze nie napisałam. Ale za to wiele się działo. Udało nam się powołać stowarzyszenie... oczywiście, jak nie trudno się domyślić, kto został prezesem?, no kto? Oczywiście Mareczek, ja w zarządzie pilnuję wszystkich spraw. Zobaczymy jak to będzie... Na razie czekamy na potwierdzenie rejestracji w Sądzie. Pierwsze spotkanie miało miejsce ... na przystanku autobusowym w strugach deszczu, a drugie w ... kościele. Księdza nie było, a ja czułam się jak na jakimś tajnym spotkaniu ... Trafił nam się "maruda" – nie uda się, nie róbmy, nie mamy pieniędzy, a najlepiej to... trzeba się dobrze zastanowić itp... ale i tak udało nam się zebrać aż 21 osób chętnych do założenia stowarzyszenia i ... jest gotowe. Teraz zacznie się czas na "działanie", hihi a planów i pomysłów mamy sporo. Musieliśmy także odwiedzić wójta... znaczy wizyta u "Kozioła", bo stowarzyszenie musi mieć siedzibę, i jak najbardziej poparcie mamy, że hej! Okazało się także, że wójt (były dyr. szkoły) z żoną to także nauczyciele, choć Mareczek ma dłuższy staż dyrektorowania, hihi pogadaliśmy sobie... Wkrótce jedziemy na warsztaty dotyczące działalności stowarzyszeń, funduszy itp. bo gmina zajęła się nami "globalnie", hihi 
 
A dziś miałam pierwsze lekcje z przedszkolakami... o rety!!! 4-latki OK, ale te 3- latki!!! Ratunku!!!

wtorek, 16 października 2012

81. Ciepło...

Ciągle zmieniam tytuł bloga, nosi mnie :-)
Dziś coś o "Niemiaszkach". Już zaczęły się chłodne noce, więc postanowiliśmy napalić w "naszym" piecu (czytaj poniemieckim, hihi). Czyż nie jest piękny?
Ale do rzeczy. Niemcy potrafili budować wszystko mądrze, w tym piece grzewcze. Na cztery szczapy drewna piec rozpalił się, grzał super i ... był gorący do rana. Super!!! Ogrzał całe pomieszczenie, a gdzie naszym piecom do takich, jak ten? Okazało się, że poprzedni właściciel, czyli Janek - chłopek roztropek -  zlikwidował trzy podobne piece, (ale z niego cymbał), a zainstalował biedny piec na miał... i płacił, oj  płacił..., no i czy nie cymbał? Jeden z pieców miał w środku zainstalowany fotel do siedzenia... nie bardzo mogę sobie to wyobrazić, ale Niemcy wiedzieli co robią, więc na pewno to wszystko działało. W jadalni znaleźliśmy tak ustawiony komin grzewczy, że jednym piecem były ogrzewane trzy pomieszczenia, bo stał narożnie, a paliło się od strony korytarza... Super, nie!
Zresztą wszyscy, z którymi rozmawiamy na temat ogrzewania to mówią to samo, typu "panie, u moich znajomych jest piec poniemiecki i super ogrzewa cały dom, a te współczesne kominki to się nie umywają do tamtych, przedwojennych... "Minęło już tyle lat od wojny, a tu używa się takich określeń, typu, że ten poniemiecki, że Niemcy to umieli..., chyba dlatego, że żyją jeszcze ci, którzy tu się osiedlili po wojnie i przyjechali zza Buga. Nasza starsza sąsiadka, pochowała już na miejscowym cmentarzu swoich rodziców, niby czuje się u swojsko, ale tu wszędzie czuć, że to nie nasze od dziada, pradziada... A tych wyrzuconych pieców mi żal...

piątek, 12 października 2012

80. Moje kochane żurawie

U nas już jesień, ale taka prawdziwa :-) Jest inna niż taką, którą znałam do tej pory. Jest bardzo ciepło i wilgotno, choć wieje wiatr, co ja mówię – chwilami huragan znad morza ...
Dziś odlatywały najukochańsze ŻURAWIE, Co ja mówię, długie sznury żurawi... sejmikowały, podobnie jak boćki, potem zbierały się w liczące kilka dziesiątek klucze i... leciały na zachód, krzycząc...  Do zobaczenia, czekamy na wasz powrót wiosną! Mareczek filował lornetką w zachwycie...
Kury przestały nieść, a podobno to normalne na jesień... oj pójdą pod nóż...
A ja niebawem zaczynam zajęcia z angielskiego z ... 3-4 latkami z przedszkola, hihi, a zostawiłam wszystkie obrazki, materiały...
Pracy mamy bardzo dużo, bo trzeba się przygotować do zimy... i zrobić wszelakie przetwory...
Zaangażowaliśmy się w tworzenie Stowarzyszenia w naszej wsi, co ja mówię... jesteśmy głównymi animatorami tego przedsięwzięcia, hihi i tak to na nas spoczywa gros roboty, ale o tym później :-)

wtorek, 2 października 2012

79. Dzień powszedni...

I wszystko dzieje się... dużo i często :-), a ponieważ wstaję i chadzam spać z kurami... nie zawsze mam siłę, aby napisać na blogu, a jest o czym!
Szykujemy się do zimy, czyli zakończyły się prace hydrauliczne, teraz zaś przed nami zakup paliwa na zimę, hihi itp... zbieramy plony, marchew, ziemniaki i inne przysmaki... remontujemy na całego...
Nasza sunia jest psem, który wymaga od nas dużego zaangażowania... czytam w książce od Uli jak poradzić sobie z takim psem, który był bity, i jest bardzo strachliwy. Okazuje się, że psy generalnie boją się facetów ze względu na testosteron... więc nasza sunia boi się Marka, ale to nic, popracujemy nad nią. Nasza Lasi to dziwny przypadek... w nocy śpi między nami i traktuje nas jak swoje stado. My śpimy, ale nie możemy do niej mówić, żeby się odwróciła albo zeszła z naszego łóżka, bo od razu jest gotowa się z nami bawić, liże nas i bije ogonem podłogę z radości ... jak tu zmrużyć oko? Rano wita nas od razu w łóżku, al dopiero od dziś sama rano wychodzi na dwór, bo do tej pory musiał ją wynosić Marek... a wciągu dnia, to zupełnie inny piesek... z daleka ucieka na widok Marka... nie reaguje na moje nawoływania,... no i w ogóle "komedia"... wczoraj rano... ale zaraz po kolei... Mój dzień zaczyna się tak: rano polizana przez Lasi wstaję i wypuszczam kury... a także psa na dwór, ale wczoraj coś mnie podkusiło i pozwoliłam jej wejść do zagrody z kurami... pies bojaźliwy, więc co sie mogło stać... Lasi najpierw najpierw stanęła dęba, powaniała i ... zaczął się taniec z kurami... wszystko fruwało, nawet dwie z mniejszych kur przefrunęły ogrodzenie, tak uciekały przed Lesi, a ona w podskokach, z ogonem podniesionym do góry, zaganiała je do kurnika!!! Wrzask, krzyk i rozpaczliwe gdakanie....oj musiałm się nabiegać, aby ucieszony pies wreszcie po wielu prośbach był łaskaw opuścić ogród... oj moja panno, więcej od rana nie wejdziesz do ogrodu, gdy są kury, no chyba, żeby je wieczorem zagnać. Zapomniałam, że owczarki szkockie taktują zaganianie zwierząt z pastwiska jako swoje główne zajęcie, hihi A poza tym, wydawało mi się, że sunia nigdy nie widziała kur i zaganiała pierwszy raz w życiu, ale robiła to z jakby to była wielka zabawa... było na co popatrzeć...
Teraz gościmy przez dwa tygodnie rodziców, więc jestem bardzo zajęta...
Albo takie szczupaki...lub jabłka... a roboty moc...

poniedziałek, 17 września 2012

78. Dożynki!

Ale była fajna impreza! Dożynki we wsi! Najpierw oczywiście, była obowiązkowa msza. Ksiądz poświęcił wilki bochen chleba, a przy wyjściu z kościoła każdy łamał sobie z niego kawałek. Super, prawda? To nam się podobało. Potem spotkanie w parku na kiełbaskach i cieście... i żadnego alkoholu. Właściwie mogłabym powiedzieć, że poznaliśmy mieszkańców wsi, ale to nieprawda, oni poznali nas, bo tak naprawdę zostaliśmy przez sołtyskę przedstawieni wszystkim i ... dalej już jakoś poszło :-) Oczywiście był także wykład historyczny Mareczka hihi...

niedziela, 16 września 2012

77. Jest nas więcej...

Nasza rodzina powiększyła się o ... nowego psa!
Śliczna jest nasza Misia, albo Lessi, jak nazwał ją Przemek. Chyba jednak zostanie naszą Misią :-)
Suczka jednak jest po przejściach, a trauma jaką przeszła zostawiła ślady w jej psychice, boi się wszystkiego. Reaguje na nas, ale ma wielką rezerwę do facetów. Weterynarz stwierdził, że najprawdopodobniej była bita, a ma około 7 miesięcy – kto mógłby tak postępować? Na głowie, i nad okiem ma dużą bliznę... Została znaleziona wraz z siostrą, błąkały się w okolicach Żyrardowa, a potem była rodzina zastępcza... Nigdy przedtem nie widziałam tak niespokojnego psa... zawsze mieliśmy do czynienia z dynamicznie rozrabiającymi psiakami, a ta jest bardzo wycofana... Wraz z Ulą mamy nadzieję, że suczka wróci do równowagi i wszystko będzie dobrze. 
A tu, Kasji i Misia.
 

piątek, 14 września 2012

76. Szkoła?

Czasami nasze dzieci przywożą do nas Kasji i Tajsona, pieszczotliwie zwanego przez Przemka, debilkiem. Psy wreszcie mają prawdziwą labę, Tajson może "pogadać" z kogutem, a Kasji zagania kury do kurnika. Ubaw po pachy :-)
Na razie poprawiamy wszystko w domu po poprzednikach, buuuuuuu, bo roboty w bród... mam jedynie czas, aby dać kurom żarło i przynieść jajka.
Czy ta robota musi mnie gonić wszędzie? W gminie okazało się, że gdybym kilka dni wcześniej, gdy byliśmy w gminie przedstawiła swoje nauczycielskie dossier, już od razu mogłabym zacząć uczyć angielskiego... I co? Wprowadziliśmy się na koniec sierpnia i już od nowego roku szkolnego z powrotem do budy? O nie!!! Ale okazuje się, że od października mogę mieć angielski w przedszkolu, a miejscowi chcą korki z anglika dla dzieci. To ja wolę te korki, przynajmniej nie musiałabym pisać głupich planów wynikowych, rozkładów materiału i innych głupot. No i jak na tej wsi mieszkać bez szkoły?

czwartek, 13 września 2012

75. Kilka słów...

Wiem, wiem, że nie piszę, ale... tak wiele się dzieje, że nie mam czasu na pisanie. Obiecuję, że do niedzieli pojawią się wpisy :-) Dziś załatwialiśmy sprawy w gminie i ... doszliśmy do wniosku, że to wszystko podejrzane, bo... wszyscy są tak fantastycznie uprzejmi i sympatyczni, i w ogóle... wszystko udaje nam się szybko załatwiać... a dziś poszliśmy do sołtyski, aby się przedstawić, ale i poradzić, kto i kiedy może nam zaorać łąkę... bo musi być porządna na wiosnę dla naszych kózek, i od razu wezwano miejscowych, którzy radzili co zrobić, i kto to może zrobić, niektórzy przyszli, aby po prostu nas zobaczyć, hihi...itd... nie odmawiają nam pomocy, wprost przeciwnie... No, my też "cwani", że prosimy o poradę, bo ludzie lubią jeśli się ich prosi o pomoc... Ale ogólnie spotykamy się z taką życzliwością, że aż nam trudno w to uwierzyć. Oczywiście, zdajemy sobie sprawę, że przez długi okres czasu będziemy w centrum ciekawości...ale o reszcie napiszę później, obiecuję!

poniedziałek, 3 września 2012

74. Początki...

Dziś był pierwszy dzień nowego roku szkolnego, a ja co? NIC!!! Nie idę do szkoły? Dziwne...
Rano o świcie (!) witają nas żurawie... to piękne...
Nasze kury znoszą coraz więcej jajek, a niektóre zaczynają mnie, a ja je, rozróżniać...
Resztę napiszę później, bo padam na ryłko ze zmęczenia...
WSZYSTKIM MOIM KOLEŻANKOM, KTÓRE MUSZĄ IŚĆ DO SZKOŁY, ŻYCZĘ SPOKOJNEJ PRACY – czyli DUŻA BUŹKA, dziewczyny :-)

piątek, 31 sierpnia 2012

73. Pierwszy dzień.

Za nami noc. Śnił mi się piękny ogród... Spało nam się super!
W nocy słyszeliśmy na przeciw nas, czyli po drugiej stronie "jezdni" ... dziki ! Dobrze, że jesteśmy ogrodzeni, hihi, ale tak na prawdę chodzi o nasze kurki!!! Na razie nie mamy pieska, buuuu
Rano śniadanko z jajkami od własnych kurek! Mniam... Tu działa chyba sugestia? Ale faktem jest, że rano kurki powitały nas miłym gdakaniem, a w całym 25 kurkowym haremie w samym centrum kroczył piękny, dorodny kogut! Ale kiedy wieczorem całe towarzystwo wracało do kurnika, to najpierw wszystkie kury, a kogut wchodził ostatni...
Teraz czas na przenoszenie pudeł, a jest ich... multum i WYPAKOWANIE ich... Duuuuuuużo pracy!!! Ale powoli, damy radę... a pisać będę wieczorami.

czwartek, 30 sierpnia 2012

72. Już !!!

Dziś zakończyliśmy etap poszukiwań domu!
Już dziś śpimy na nowym miejscu... Zobaczymy, co nam się przyśni... Opowiem...

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

71. Czekanie...

Czas mi się dłuży... czekamy na przeprowadzkę :-)
Tymczasem przejrzałam i uporządkowałam wszystkie moje blogi. Po co mi tyle? Nawet zamknęłam najświeższy o odgłosach z wiejskiego podwórka, ale co tam... mogę o wszystkim pisać na jednym blogi i już!
Zajrzałam na stare posty i.. łza się zakręciła, bo tam ... nasze rododendrony...
Dla odmiany wklejam zdjęcie naszej własnej rzeki! A tak, bo na końcu naszej ziemi mamy prawdziwą rzekę... dzielimy ją wzdłuż z innym sąsiadem, ale połowa - wzdłuż -  należy do nas. Marek już ma plany w stosunku do niej, hihi ... Będziemy mieć nie jakiś tam staw z rybkami, ale prawdziwą hodowlę pstrągów... no niech ma, hihi

niedziela, 12 sierpnia 2012

70. Nasz przystanek Alaska:-)

26 lipca staliśmy się rolnikami, hihi...
Będziemy prowadzić własne gospodarstwo rolne... Czyli czas na realizację naszych marzeń... Będę więc pisać o naszych kózkach, kurkach, pawiach, przepiórkach i innych stworzeniach... co to je będziemy hodować, hej!
Do nowego domu (kolor  łososiowy, a nie różowy - zdjęcia trochę przekłamują...) wprowadzimy się przed 5 września i ... do roboty... Nasz nowy dom, to poniemiecki dworek z duszą...


czwartek, 14 czerwca 2012

69. Góry - ciąg dalszy...


Beskidy, kochane Beskidy :-)
Zawsze chcieliśmy tu żyć i ... nie tylko. Pamiętam moje pierwsze spotkanie z nimi, a potem zawsze mówiłam, że chciałabym... leżeć tu, w Ujsołach, na ichniejszym cmentarzu... gdy przyjdzie mój czas...
No ale do rzeczy... Zalogowaliśmy się i.. dalej w poszukiwania...
Wiele ofert "przejechaliśmy" i niestety ... sytuacja wygląda tak samo jak w pozostałych górach... Tłok, chałupa na chałupie – w dosłownym słowa tego znaczeniu... a ziemi nie ma szans kupić nawet pół metra, a co dopiero hektarek... Domy tańsze, ale ziemi nie kupisz.... Zima trwa przez 7 miesięcy, aż do końca kwietnia... To nie nasze plany... bo gdzie przepiórki, bażanty, kozy, daniele, pomidory, jabłka itd...? I tu nauka jest dla żuka: dom to mało - bo trzeba go utrzymywać, ważne, czy jest do niego kawałek ziemi, który da nam utrzymanie, hihi
Jesteśmy w punkcie wyjścia... ale mamy czyste sumienie, że tu także sprawdziliśmy...
To jest, owszem nasze miejsce, ale jako turystów a nie jako tubylców...
A w dodatku piąty dzień leje i leje... buuuuuuuuuuu
Już nie mogę wytrzymać z tej bezczynności... ja muszę coś podłubać, albo namalować, albo ugotować we własnym garnku... ale i tak wierzę, że jednak gdzieś wkrótce osiądziemy...
Czy my jesteśmy walnięci?

środa, 6 czerwca 2012

68. Poszukiwań czas zacząć...

...a koziołek, mądra głowa, błąka się po całym świecie, aby dojść do... a co przeżył i zobaczył blog ten wkrótce wam opowie... choć raz w tygodniu, hihihi
No właśnie, dokąd? Oto pytanie, które zmienia nasze życie, hehe
To chyba całkiem do nas pasuje... Już tyle nam się przydarzyło, że opowiadać każdemu osobno mi się nie chce, a więc... wracam do pisania. Kto ciekaw, ten poczyta i ... wspomoże dobrym słowem, hłe, hłe, hłe, jak mówił pan Zagłoba.
Mówi się do trzech razy sztuka, ale ... niekoniecznie, bo u nas tych "sztuk" było już sporo...
Byliśmy w Bieszczadach, Sudetach, na Spiszu, na Podhalu, na Orawie...  potem zaliczyliśmy Zachodniopomorskie, szukając tam, gdzie nasze dzieci są :-) Tutaj było mało ofert, i nie wiadomo dlaczego bardzo drogie w stosunku do wartości i w porównaniu do ofert w innych rejonach. Może dlatego, że mało to stają się automatycznie drogie, bo "na bezrybiu, i rak ryba"...Trafiliśmy tu na dwie dość ciekawe oferty.
I już, już osiedlibyśmy na niedużym gospodarstwie z dość dużym ( 200 m parter) domem, oczywiście poniemieckim... bo tu innych prawie nie ma...gdyby nagle nie okazało się, że jest tam zameldowanych aż 9 osób...i jak przyszło do rozmowy i załatwiania notariusza, to rodzinka się pokłóciła, a synek mówi.... nie wymelduję się, bo gdzie będę mieszkał? Ojciec kup mi mieszkanie, to się wymeldujemy... i pan Janek, skądinąd porządny człowiek, zadzwonił do nas z przeprosinami, że jednak ze względu na sprawy rodzinne musi zrezygnować ze sprzedaży, hihi ... i oczywiście mój Mareczek miał rację, bo taki scenariusz przewidział, kiedy zobaczył całą rodzinkę przy niedzielnym obiedzie... z jednej strony, szkoda, bo był to dom z dwoma gotowymi do zamieszkania, niezależnymi mieszkaniami, ale z drugiej ilość pieniędzy i czasu, jaki trzeba by włożyć w adaptację pierwszego pietra i strychu trochę nas przerażała... a p. Janek ciągle powtarzał, że kupienie domu to nie kupno loda i żebyśmy się dobrze zastanowili, a czy on, dobrze się zastanowił nad tym, czy chce ten dom sprzedać? Marek mówi, że ta sytuacja go przerosła...I stąd nauka jest dla żuka: od razu, w pierwszym rzucie zwracać uwagę na ilość zameldowanych osób, hej!
Druga oferta też okazał się niewypałem... dom dość nowy, stylizowany na niemiecki, aby się wkomponować w klimat tych terenów... Nie podoba mi się owa "niemieckość" tych terenów, bo jak miałbym oglądać tam "Czterech pancernych "? No, ale nic, cóż to dla rycerza,  jedziemy w okolice Drawna... Dom na całkowitym odludziu, działka dość ładna, bo prawie 4 ha. Można by tu zająć się hodowlą danieli... Właściciele produkowali humus, czyli hodowali dżdżownice kalifornijskie, ale po śmierci męża, żona nie dopilnowała i ... dżdżownice się rozlazły. Obok wybudowano ogromną halę produkcyjną, właścicielka mówi, że to miała być owczarnia... tam też jakieś dodatkowe pokoje... w jednym piramida zrobiona z płótna... pani opowiada, że to mąż tam dochodził do siebie i czuł się lepiej i znów potem wracał pod piramidę... oho, nabraliśmy wątpliwości, czy aby jest tu zdrowo, wiecie co mamy na myśli...może jakieś cieki, bo tu wszyscy, łącznie z psem, na coś poważnego chorują... a bezpośrednio za płotem stoją wielkie elewatory zbożowe... nie wierzę, że tu może być cicho... niby jest granica parku narodowego, ale niech tam...
Nocą miałam straszne koszmary senne, do tego stopnia, że Mareczek obiecał, że zburzymy tę halę... a koszty? W ogóle całe domostwo wydawało mi się jak z jakiegoś horroru... nie widać było żadnych sąsiadów, a właścicielka wyglądała i zachowywała się jak schizofreniczka... najpierw nie miała nic przeciwko, abyśmy zanocowali, aby zobaczyć jak tam jest nocą, a potem jakbym rozmawiała z inną osobą " nie wyrażam zgody na jakiekolwiek nocowanie w moim domu"... to co, mamy kupować kota w worku? Jak kupuję samochód, to mogę się przejechać... a tu nie mogę zanocować? Cena też wysoka, ale nic to... nasze dzieci także zwiedziły posiadłość, wszyscy, z wyjątkiem naszego misia, napalili się i co? Żadnych negocjacji...taką odpowiedź otrzymaliśmy... Wszyscy mieli plan, co i jak każdy sobie urządzi... a tu? Guzik z pętelką...I tu, nauka jest dla żuka "Zawsze przenocuj w domu, który chcesz kupić. A jeśli nie pozwolą ci, to  zastanów się dlaczego!"
Dwie noce i dwa dni płaczu....
Co robić?
Kiedy wyjechaliśmy w pierwszą podróż poszukiwawczą naszego nowego domu, zrobiliśmy sobie notatnik pt. "Nasz przystanek Alaska". Pojawiały się tam nasze oczekiwania, wątpliwość itp... Mareczek wyjął go, po raz kolejny i ... sprawdziliśmy, co tam zapisaliśmy... trzeba wrócić do korzeni... a  na razie do Rajska, aby odpocząć i spokojnie się zastanowić nad wszystkim... Tak jest! To jest nasz plan aktualny!

67. co dalej?

Oto pytanie, wydaje się banalne...dopóki nie stanie się realne. Gdzie spędzić resztę życia? Co przez następne 30- lub mam nadzieję...40 lat? Czy mamy prawo realizować swoje marzenia? Taka dziwna sytuacja...nie mamy domu i szukamy naszego "przystanku Alaska"... Oczywiście, nie mam dostępu do Internetu i nawijam z komórki...ale muszę pisać w miarę na bieżąco Albo notatki w wiedzie na kompie e